Miesiąc temu, na swoje 18 urodziny dostałam od koleżanki voucher do salonu fryzjerskiego na zabieg regeneracyjny do włosów. Myślałam, że będzie chodziło o zwykłe nałożenie maseczki i wymodelowanie włosów i jakieś było moje zdziwienie jak po nałożeniu ampułki nawilżającej, jakiegoś olejku i specjalnej maski zostałam poinformowana, ze za chwilę cząsteczki odżywki rozbiją się na mikrocząsteczki dzięki specjalnemu urządzeniu imitującemu fale ultradźwiękowe.
Po dokładnym umyciu włosów zostały mi wsmarowane dokładnie we włosy olejki, ampułki i maseczka, po czym po każdym paśmie fryzjerka przesunęła mi czymś, co przypominało prostownice, jednak nią nie było, lecz za to emitowało fale.
Po tym, założono mi foliowy czepek i przystawiono mi nad głowę, na całe 5 minut maszynę zwaną INFRAZOREM majacym na celu pomóc we wniknięciu substancji odżywczych do włosa.
Miałam już łzy w oczach, myślałam że moje włosy tego nie przeżyły. Jakże się myliłam! Owszem, są trochę połamane, ale z zabiegu jestem zadowolona.
Efekty: (po prawej z lampą, po lewej bez)
No i w końcu udało mi się mniej więcej uchwycić to, co mnie zarówno cieszy, ale też mocno denerwuje. Po pierwsze- odrosty po hennie khadi, której nie wiem, czy jeszcze użyje (a za tydzień studniówka) oraz babyhairs, które nawet nie wiem, czy rosną. Po prostu są sobie od zawsze przy linii czoła i ani nie chcą się ułożyć, ani "przylizać". Nawet lakier nie daje rady.
Macie jakieś sposoby tym razem, na ukrycie babyhairs?
Co myślicie o stosowaniu ultradźwięków na włosy?