środa, 29 czerwca 2016

Koreańskie kosmetyki - pierwsze wrażenie, czyli śluz ślimaka lekiem na całe zło


Na azjatyckie kosmetyki czaiłam się już bardzo długo, jednak cena oraz mały wybór odcieni podkładów i kremów bb skutecznie mnie odwodziły od pomysłu och zakupienia. Jedak jako druga sesja już za mną, postanowiłam że zaszaleje i zakupiłam (najtańszy chyba z możliwych) pierwszy w życiu koreański krem bb (i w ogóle pierwszy w życiu krem bb)
Zdecydowałam się na Babyface firmy it's skin, który kosztował zawrotna kwotę bo aż 39 zł. Wypatrzyłam go na stoisku w galerii Mokotów i ... przyznam się, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Tak na prawdę nie obchodziło mnie, czy (jedyny z resztą) odcień będzie mi pasował do karnacji, liczyły się tylko skrzydełka i śliczna buzia na opakowaniu.

Zdecydowałam się na jedną z dwóch wersji, na wersję nawilżającą, czyli Moisture (druga to Silky, dla skóry tłustej lub mieszanej) chociaż pani sprzedawczyni bardzo namawiała mnie na tą drugą wersję, twierdząc że oba kremy bb są nawilżające, ale ta do skóry tłustej ma ładniejszy odcień i w ogóle będzie idealna nawet dla skóry suchej. Cóż, nie posłuchałam... i nie wiem jak jest naprawdę, bo wolałam nie ryzykować i nie przesuszyć mojej i tak już suchej skóry :)


O tyle, o ile odcień na szczęście przypasował mi idealnie, zapach też, tak ta brudząca się nakrętka doprowadza mnie do szału. Zazwyczaj śpiesząc się na zajęcia potrzebowałam jak najszybciej się pomalować, a (złościwość rzeczy martwych!) ta mała brązowa nakrętka lądowała mi za każdym razem pod biurkiem. Serio, bardzo niefajnie.




Z kremu jestem bardzo zadowolona i już chyba nie przekonam się do zwykłych fluidów. Zero suchych skórek, nawilżenie... ale coś za coś. Krem ten prawie wcale nie ma właściwości kryjących. Więc jeśli ktoś ma problemy skórne to niestety krem ten nie jest dla niego.

Ale ale, oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie przetestowała czegoś ze śluzem ślimaka, o którym od kilku miesiącach mówi cały internet. Przy okazji wzięłam także maseczkę tej samej firmy. Trochę przerażał mnie fakt o tym śluzie w składzie, bo ślimaków się brzydzę. Bardzo. Chociaż kiedyś hodowałam własne w domku zbudowanym z patyków i kamieni na podwórku, to raczej nie chciałabym wrócić do tych zabaw.


Szczerze mówiąc nie zauważyłam jakichś spektakularnych efektów, poza brakiem szczypania skóry tak jak przy maseczkach w płachcie drogeryjnych firm. Za co daję duży plus, ale czy to zasługa ślimaka? Szczerze wątpię. Ciesze się także z dostania próbki kremu wodnego, bo dzięki temu wiem, żeby nie kupować pełnowymiarowego opakowania. Krem wodnym dosłownie jak woda, nie zrobił nic z moją twarzą, ani trochę nawilżenia, niczego. Chociaż może to produkt którego efekty widzi się po kilku tygodniach używania... nie wiem i ja tego nie sprawdzę :)


Podsumowując, krem bb Babyface - wielkie tak! Jednak co do innych kosmetyków i wielkiego parcia na nie mam mieszane uczucia. Kojarzy mi się to z tym, co usłyszałam od koleżanki, która pracuje w drogerii Superpharm. A mianowicie codziennie mają napływ azjatów, którzy wykupują pół sklepu z produktów Ziaji, bo u nich są bardzo drogie, niczym kosmetyki z najwyższej półki :)

A Wy używacie azjatyckich kosmetyków? Co o nich sądzicie?

1 komentarz:

  1. Też go kocham, nie lubię dużego krycia a ładnie nawilża moją suchą cerę i pozostaje na niej długo (co w przypadku innych bb mi się nie zdarzało;))

    OdpowiedzUsuń